poniedziałek, 23 maja 2011

kuj...

W niedzielę było lepiej, mimo wszystko dziś poszliśmy do lekarza. Od lekarza trafiliśmy do CZD na badania. Powiedziałem Asi, że będzie miała pobieraną krew. Już nie pamiętała, jak to jest, bo jak była malutka takich badań miała całą masę. Miała oczywiście mnóstwo pytań, czy będzie bolało, czy będę z nią w gabinecie, jak pani jej będzie robić "kuja" igłą... Trochę się bałem, jak to będzie, ale była dzielna. Oczywiście płakała, ale nie aż tak bardzo. Wytłumaczyliśmy jej, że taki "kuj" to rana wojenna i powód do dumy. Co prawda mama po ostatnim pobycie w szpitalu ma dwie takie rany wojenne, ale jedna też jest ważna. Potem poszliśmy z wynikami jeszcze raz do lekarza i musiała pokazać panu doktorowi swoją ranę. Powiedziała, że bolało tylko trochę. Jaki jest plus chodzenia do lekarza mężczyzny z dziewczynką? A taki, że przed facetem się popisuje i go podrywa. Od razu zdrowsza. Poza tym doszliśmy do wniosku, że całą chorobę i "złą krew" zabrał "kuj",bo od razu humor się poprawił po pobraniu. Tylko siły opadły, bo jak się tam błąkaliśmy po CZD to nóżki i brzuszek bolały z wysiłku i musiałem ją nosić na rękach.
Te ostatnie dni to spora huśtawka. Najbardziej wczoraj i dziś, bo wcześniej źle się czuła i nie schodziła z kolan. Wczoraj i dziś już było inaczej, bo jak tylko spadała jej temperatura, to humor się poprawiał i była naprawdę fajna, a potem tak z sekundy na sekundę wszystko się waliło- był płacz i "przytulić do mamy..."
Mamy nadzieję, że po dziś przepisanych lekach będzie już tylko lepiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz