środa, 4 maja 2011
Ufff.....
Nareszcie normalny dzień, córka poszła do przedszkola po długim weekendzie. Troche się nie mogliśmy tego doczekać. Aśka przez te kilka dni już w domu szalała. Widać było, że się nudzi. W końcu co to za atrakcja taki ojciec, którego połamały korzoni i matka we wczesnej, męczącej ciąży... Zazwyczaj nie chce iść do przedszkola, bo... (i tu następuje odpowiednia lista żalów) a później nie chce wracać do domu, bo sie nie dobawiła. Ale prawda jest taka, że z nami sie nudzi. Żona mówi, że wydawało jej się, że przedszkola są po to, żeby dorośli mogli pracować a przedszkola tak naprawdę są po to, żeby dzieci miały kontakt z rówieśnikami i żeby się miały gdzie wyszaleć. Młoda nie ma w domu rówieśników, od samego początku wiedziała, jak się manipuluje dorosłymi a do dzieci miała zawsze duży dystans. Widać było, że ciągnie ja do dzieci ale już się trochę ich bała. Jak ktoś koło niej za głośno krzyknął, albo za szybko przebiegł, Aśka zamieniała się w przestraszony słup soli. Wysłaliśmy ją wtedy do sali zabaw, która też oferowała zajęcia dla maluchów. Chodziła tam dwa razy w tygodniu, ale dopiero teraz, jak chodzi codziennie, widać efekty. Już się oswoiła z sytuacją, z dziećmi, paniami, zajęciami i naprawdę jest fajnie. Otworzyła się. Dalej jest tak, że woli dorosłych. Nawet kiedyś przyszła do nich pani psycholog, która miała się przyjrzeć dzieciom, ale Aśka tak ją zagadywała, że chyba pani nie miała szans na obserwację. Tak sobie myślę, że moja żona chodziła do zerówki, bo wcześniej babcia się zajmowała nią i siostrą. Aśka poszła do sali zabaw jak miała niewiele ponad dwa lata a już były kłopoty z integracją. Jaki byłby z niej dzikus, jakby zaczęła dopiero od zerówki?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz